Dziewczyny zdejmują ubrania. W szczytnym celu.

Dział: Łódź

Niewysoka blondynka, szatynka w rozmiarze 42, mama trójki dzieci - zwykłe normalne dziewczyny zrzuciły ubrania i pozowały do sensualnych aktów. Cel: pomóc chorej dziewczynce.

Są koleżankami, przyjaciółkami z liceum, studiów. - Jest nas kilkanaście. Staramy się spotykać regularnie, ale mamy rodziny, dzieci... I mało czasu - opowiadają. Raz w roku spotykają się jednak obowiązkowo. Po wakacjach, na zlocie czarownic - jak same nazwały te cykliczne pogaduchy. Na ostatnich jedna z dziewczyn, Ewa, wspomniała o chorej córce kuzyna. 4-letnia Julka nie rozwija się dobrze, właściwie dopiero uczy się raczkować. - Może jej pomożemy?- zapytała Ewa.

Julka potrzebuje urządzenia, które pomoże jej ćwiczyć mięśnie. Walker kosztuje 28 tys. zł i można go wykonać tylko przez najbliższe pół roku. Potem dziewczynka będzie za duża. - Tym bardziej chciałyśmy pomóc i to szybko - opowiadają dziewczyny.

- Wiemy, że przed świętami ludzie nie narzekają na nadmiar pieniędzy. Czułyśmy, że nie możemy po prostu prosić o wsparcie. Musiałyśmy zrobić coś niezwykłego - wspomina Ola.

Nie wiedzą, jak pojawił się pomysł z kalendarzem. - Może to wino? Byłyśmy odważniejsze, pełne zapału - zastanawiają się Ola i Monika.

Ale następnego dnia nie wycofały się. Każda z nich uruchomiła swoje kontakty. Koleżanka jednej jest profesjonalnym fotografem, inna potrafi obrabiać zdjęcia. Ola, dzięki pracy w agencji marketingowej, mogła załatwić tańszy druk. Wszystko gotowe, wystarczyło wejść do studia. I się rozebrać. - Jasne, że były wątpliwości. Zastanawiałyśmy się, co powiedzą nasi mężowie - wspominają.

Ci jednak pochwalili pomysł. - Gdyby było inaczej, miałabym dylemat, czy się nie wycofać - nie ukrywa Ewa. Nie musiała. Mąż jest dumny i sprzedał już wśród znajomych 23 egzemplarze.

Dziewczyny nie czują się modelkami. - 35, 37, 38 lat - wymieniają. - Mamy dzieci, większość dwójkę, a inicjatorka pomysłu - Ewa - jest po trzech porodach. Nie jesteśmy seks bombami. Nie mamy wymiarów, jakie się widzi na wybiegach. I co z tego?

- Ja noszę spodnie 42 i bardzo mi z tym dobrze - dodaje Ola.

W atelier pewność siebie trochę straciły. Choć wszystkie bardzo chciały stworzyć atmosferę dobrej zabawy, zdjęcie ubrań przed aparatem nie było łatwe. Obejrzały dziesiątki aktów. Mogły wybrać, czy chcą pokazać piersi, czy są bardziej dumne ze swoich pośladków.

Sesja trwała 6 godzin. W tym czasie jedenastu dziewczynom udało się zrobić zmysłowe, kobiece akty.

Kalendarz wydały w 500 egzemplarzach. Kosztuje 50 zł. Można go kupić w Centrum Kulturalnym Ryba, na rogu Gdańskiej i Ogrodowej. - Gdyby udało się sprzedać wszystkie, to po odliczeniu niezbędnych kosztów, np. druku, zebrałybyśmy dla Julki 20 tysięcy złotych - mówią.

Sprzedają też na własną rękę. To okazało się jeszcze trudniejsze niż zdjęcie ubrań przed aparatem.

Dziewczyny próbowały sprzedawać w pracy i wśród znajomych. Bywało, że koleżanki pytały, po co im kalendarz z nagimi kobietami. A panowie sugerowali, że żony nie byłyby zachwycone.

Kilka sztuk kupił mąż Oli. Rozdaje je w prezencie swoim biznesowym klientom. Czy mówi, że na "wrześniu" jest jego żona? - Ponoć przyznaje to z dumą - uśmiecha się Ola.

- Kilka z nas nie dało rady. Kupiły kalendarz na pamiątkę, ale nie odważyły się dystrybuować w pracy czy wśród znajomych. To też rozumiemy - mówi Monika.

Nie potrafią za to zrozumieć zarzutu, który już też usłyszały: "Zrobiły to dla siebie". - Gdyby tak było, zamówiłybyśmy sobie prywatną sesję. Byłaby pamiątka, a nie musiałybyśmy wysłuchiwać przykrych uwag - mówią. I dodają: Jeżeli już, to może kierowała nami chęć spłacenia długu? Bo my wszystkie mamy zdrowe dzieci... Tak czy inaczej, zdecydowanie przyświecała nam chęć pomocy Julce!

Oprócz bohaterek tekstu, w kalendarzu zgodziły się wystąpić dwie Anie, Magda, trzy Ole, Małgosia i Monika.

Źródło: Gazeta Wyborcza Łódź


ostatnia zmiana: 2010-12-21
Komentarze
Polityka Prywatności