Goło i wesoło, taka była Fala 20 lat temu
Łódzki aquapark zaprasza dziś na noc naturystów. Dlaczego na noc, a nie w dzień? Jak wielu uczestników zgłosiło swój udział w imprezie? Czy zgłoszenia nadeszły tylko z Łodzi, czy innych miast? Jakie atrakcje czekają uczestników? Jak bardzo ten wieczór różnić się będzie od standardowego życia kompleksu?
Czy aquapark planuje uruchomienie plaży dla naturystów? Na te pytania dyrekcja aquaparku nie była w stanie odpowiedzieć przez dwa dni. Cóż więc pozostaje? Powspominać starą, poczciwą i... nagą Falę sprzed lat.
W latach 80. ubiegłego wieku, kiedy wszystko kupowaliśmy na kartki, władze wyszły naprzeciw kulejącemu przemysłowi tekstylnemu i zezwoliły latem opalać się bez majtek. To naturalnie nadużycie, ale coś w tym żarcie jest, bo rzeczywiście w tym czasie rozkwitła w Polsce moda na naturyzm. Kultowa dziś Fala była bodaj prekursorem opalania się nago na terenie miejskiego, zamkniętego kąpieliska. Kłopot w tym, że były chęci, tylko miejsca nie było. Ale i na to znalazł się sposób. Dach budynku skrywającego maszynownię sztucznej fali (jeden z basenów kąpieliska miał tę cudowną właściwość, że raz w ciągu godziny przez dwadzieścia minut woda falowała), okolono wysokim drewnianym płotem. I to w tym miejscu, na powierzchni może 80 metrów kwadratowych, skupiało się letnie życie łódzkich naturystów.
Do nagiego raju wchodziło się po schodkach, przez niewielkie, zamykane na klucz drzwiczki. Pod ścianami były ustawione drewniane leżanki, nawet całkiem estetyczne, środkiem można było się przemieszczać do kranu z zimną wodą, jaki zainstalowano w jednym z narożników. Na tej "patelni" to była prawdziwa oaza: pod ciurkającą wodą umieszczało się butelki z napojami w celu ich chłodzenia, od czasu do czasu podchodziło się, by z pomocą prysznica (takiego z wężem) nieść ulgę spoconemu ciału. A jak ktoś się chciał wykąpać w basenie, wkładał majtki i mieszał się z tekstylnym tłumem. Też trzeba było się ubrać, gdy chodziło się kupić frytki czy lody. Zwykle szła dwuosobowa delegacja, zbierająca zamówienia od pozostałych. Na jedno "posiedzenie" na "plaży" mieściło się niewiele więcej niż 20 osób, nic więc dziwnego, że niemal wszyscy się znali. I zgodnie z naturystycznym obyczajem mówili sobie po imieniu.
Życie za płotem było barwne i wesołe: opowiadano dowcipy, rozmawiano o filmach, spektaklach teatralnych. Niektórzy naturyści chętnie występowali w filmach, gdy ekipy potrzebowały anonimowej golizny. Zdecydowaną większość plażowiczów stanowili ludzie wykształceni, w wieku między 20 a 40. Jedni przychodzili rano, inni po południu, po pracy, jeszcze inni wpadali w środku dnia na dwie, trzy godziny. Umawiano się tu na spotkania, załatwiano drobne sprawy. Rządziła zasada, że nie są wpuszczani faceci solo. - To na pewno podglądacze - mówili naturyści. Swoją drogą dziwna sprawa. Oto ludzie paradujący bez skrępowania bez majtek i staników, a więc eksponujący nagie ciało, tak bardzo chcą uniknąć spojrzeń obcych, jakowychś podglądaczy. Wydaje mi się do dziś, że takie nienaturalne dla naturysty zachowanie ma wzniecić ciekawość innych. I, kto wie, może skłonić ich do podglądania? No bo czy słyszał ktoś, by podglądano kogoś, kto się nie kryje? <www.lodz.naszemiasto.pl>
ostatnia aktualizacja: 2008-06-08